foto: Paweł Smoliński
Aleksander Doba jest polskim podróżnikiem i odkrywcą. Niedawno, tuż przed 71 urodzinami, po raz trzeci przepłynął samotnie kajakiem przez Atlantyk. Z pasją i energią opowiada o swoich niesamowitych przygodach. Jest człowiekiem rodzinnym, którego pozytywne podejście do życia jest zaraźliwe. Ogromne grono jego sympatyków ciągle rośnie, otrzymał tytuł Podróżnika Roku 2015 National Geographic, dzięki licznym głosom internautów.
To nie była nagła decyzja. Długo do niej dojrzewałem. Byłem i jestem ciekaw nowych wyzwań, nowych tras, zawsze czegoś nowego. Na liczniku kajakowym miałem kilkadziesiąt tysięcy km. Pływałem po rzekach, morzach, nasze Morze Bałtyckie opłynąłem dokoła. Miałem za sobą wyprawę kajakiem za koło podbiegunowe północne. Mieszkam w Policach, w północno-zachodniej części Polski, skąd do Narviku dopłynąłem po 101 dniach. Wreszcie dojrzałem żeby wyruszyć gdzieś dalej. Ocean Atlantycki mnie kusił, jest najbliżej. Jestem inżynierem mechanikiem, pracowałem w biurze projektów Zakładów Inżynierii Police, naszkicowałem sobie na małej kartce formatu A4, kajak wymarzony, specjalnie dla mnie. Znalazłem kogoś, kto projekt zrealizuje. Przekonałem do niego Pana Andrzeja Armińskiego ze stoczni, która buduje jachty oceaniczne. Tak powstał kajak, którym przepłynąłem Atlantyk. W zasadzie od razu planowałem, że przepłynę go 3 razy. Był to plan długoletni.
Pierwsza wyprawa zakładała przepłynięcie z Afryki do Ameryki Południowej, w najwęższym miejscu oceanu. Jej celem był test kajaka. Nie pływałem jeszcze po oceanie, było wiele niewidomych odnośnie możliwości sprzętu i mojego samopoczucia. Uznałem, że jeśli mi się spodoba, to będę pływał pomiędzy kontynentami. W następnej kolejności pomiędzy Ameryką Południową a Ameryką Północną, a potem z Ameryki Północnej do Europy. W wyniku różnych perturbacji do Ameryki Północnej dopłynąłem nie z Ameryki Południowej, a z Europy. Trafnie zakładałem, że najtrudniejszym i najciekawszym etapem będzie ostatnia wyprawa. Wieloletni plan zakładał przygotowanie się do etapu najtrudniejszego przez kolejne dwie, powiedzmy łatwiejsze, wyprawy.
Tak, od początku wiedziałem, że będzie coraz trudniej. Trasa pierwszej wyprawy przebiegała w najwęższym miejscu Atlantyku, druga w najszerszym, a trzecia w najtrudniejszym. Obiektywnie patrząc, biegła przez znacznie zimniejsze wody oceanu, oraz częściej występujące silniejsze sztormy. Już same te warunki zapowiadały, że będzie ciekawiej. I tak było!
Uważam się za turystę. Nie chodzę na siłownię, nie ćwiczyłem specjalnie. Mieszkając blisko wody, Rzeka Odra, Jezioro Dąbskie, Zalew Szczeciński, mogę pływać rekreacyjnie. Turystę interesują nowe miejsca, nowe trasy, rzeki, akweny. Niestety do nich mam coraz dalej. Jestem ogólnie bardzo aktywny, dużo chodzę, jeżdżę na rowerze. Moja zwyczajna aktywność życiowa pozwala mi utrzymywać dobrą kondycję. Trenowałem uśmiechy, jestem optymistą, wiedziałem, że zrealizuję moje wyprawy, podczas powitania, chciałem się ładnie uśmiechać! Dużo zawdzięczam mojej żonie. Jesteśmy razem od 42 lat, hartuje mi nerwy, więc byle co mnie nie ruszy. Nie prowadziłem specjalnej diety. Współpracuję z cudowną firmą, która przygotowuje żywność liofilizowaną, lekką, pozbawioną wody. Jej dania bardzo mi odpowiadały. Tylko produkty liofilizowane pozwalały mi przetrwać kilka miesięcy podczas wypraw przez ocean. Są to dania gotowe tak dobrej jakości, że kiedy zostawały mi z wyprawy na wprawę, mogłem je zabierać i zjadać nawet po dwóch latach, od daty produkcji. Nie będę reklamował, ale chyba się domyślacie, że to LYOFOOD! 😉
W czasie różnych wypraw w Polsce czy do Narwiku, były okresy, kiedy przez kilka dni byłem sam. Najdłużej, kilkanaście dni, bez kontaktu z człowiekiem pozostawałem, podczas pokonywania Bajkału na Syberii. Wybierałem się na samotną wyprawę, która miała trwać kilka miesięcy i byłem ciekaw jak to będzie. Miałem telefon satelitarny, mogłem mieć kontakt z ludźmi, komunikować się przez sms-y, odbierać maile, mogłem porozmawiać. Rozmowy są drogie, więc je ograniczaliśmy. Sama świadomość, że wiele osób mnie wspiera, przesyła dobrą energię, pozdrowienia, życzenia, dodawała mi otuchy i energii, pozwalając przetrwać różne, trudne chwile.
W drugiej wyprawie z Europy do Ameryki Północnej miałem przerwę w łączności – 47 dni i nocy. Sprawa była prozaiczna, nie mogłem zawiadomić ekipy w Polsce, a oni się nie domyślili, że wygadałem wszystko i karta prepaid się skończyła. Przegapiłem sprawę, a zanim oni się zorientowali, minęło półtora miesiąca. Domyślanie się nie zawsze jest skuteczne. Nie doszukuję się winy w innych, zawsze widzę coś pozytywnego, więc mówiłem sobie, że przynajmniej nikt mi nie truł głowy pytaniami. W tym długim okresie byłem bez wsparcia duchowego, ale wysyłałem sygnały urządzeniem, dzięki temu wszyscy wiedzieli gdzie jestem, że płynę równo, w przewidzianym dla kajaka tempie.
Były. Spodziewałem się, że to będzie najtrudniejsza wyprawa i taka była. Przez pierwsze trzy tygodnie było bardzo zimno. Wystartowałem 16 maja ze stanu New Jersey, blisko Nowego Jorku. Wiatry wschodnie i północne z rejonu Grenlandii były bardzo zimne. Wilgotna, zimna mgła, wykluczała mycie. Musiałem chronić się przed wychłodzeniem. Podczas całej wyprawy trwającej 110 dni i nocy, przetrwałem 5 sztormów. Jeden był szczególny. Osiągał siłę 8,9 i 10 w skali Beauforta. Fale wzrosły do 10m. Wiem, że takiego sztormu, nikt w tak małej pływającej jednostce, dotąd nie przetrwał. Pokazałem, że Polak potrafi! 😊 Byłem szczęśliwy, że taki sztorm udało mi się przetrwać, chociaż trwał ponad 2 doby i nie było lekko.
Jestem realistą i bardzo kocham życie. Nie wybieram się na wyprawy licząc na szczęście. Dobrze, starannie i wszechstronnie się przygotowywałem. Staram się przewidzieć możliwe trudności, rozpatrzeć zagrożenia dla życia czy zdrowia. Gdybym uznałbym że coś mi zagraża, wycofałbym się. Nie zakładałem, że spotka mnie sztorm 10 w skali Beauforta, ale musiałem się z tym liczyć. Byłem gotów, kajak był przygotowany, więc to przetrwałem. Po mojej drugiej wyprawie powstał film „Happy Olo - pogodna ballada o Olku Dobie”. Wypowiada się w nim m.in. Andrzej Armiński, ze stoczni. Stwierdził, że kajak nie będzie w stanie znieść trudów wyprawy. Brutalnie powiedział mi i mojej żonie, że nie pożyję długo. Nie lekceważyłem jego opinii, nie chciałem zginąć. Po zakończeniu ostatniej wyprawy i spotkaniu z Andrzejem, powiedział mi, że wyszedł na durnia. W filmie mnie ostrzega, a ja przeżyłem i dotarłem do celu. Wyjaśniłem mu, że nie wyszedł na durnia, tylko kajak został zaprojektowany i wykonany z tak dużym marginesem bezpieczeństwa, że pozwolił mi przetrwać trudne momenty. Został stworzony do bezpiecznego przepłynięcia oceanu. Wykorzystałem margines bezpieczeństwa.
Bardzo często podkreślam, że w takich wyprawach najważniejsza jest odporność psychiczna. Nie wystarczą mięśnie napakowane na siłowni, jeśli ktoś ma słabą psychikę. Ja sprawdziłem swoją w trudnych sytuacjach, na Amazonce. Zostałem napadnięty przez uzbrojonych bandytów dwa razy. Starałem się zrozumieć ich działanie i postępować tak, by ocalić życie. Konsultowałem te zdarzenia z psychologami, którzy stwierdzili, że moje zachowanie było odpowiednie. Mocna psychika i chłodna kalkulacja różnych wydarzeń na bieżąco, ale przede wszystkim przygotowanie się na różne okoliczności, pozwoliły mi przetrwać niedogodności. W ostatniej wyprawie miałem duże kłopoty z łącznością. Wiadomości ode mnie nie dochodziły, nie otrzymywałem odpowiedzi. To chwilami dołowało. Do takiej wyprawy nie wystarczy przygotować się optymistycznie na 100%, trzeba się naładować na 150%. Skala optymizmu spadała na 140%, 130%, najniżej spadła do 114%. Ani raz nie czułem się zdołowany poniżej 100%, żebym miał dosyć wszystkiego, narzekał, że nie chcę więcej przygód. Zawdzięczam to pozytywnemu nastawieniu przed wyprawą. Inne cechy? Żona mówi, że jestem uparty. Ja twierdzę, że to nie upór a stanowczość. Kiedy chcę coś zrobić, to staram się zrealizować cel, nie szukam wymówek czy usprawiedliwień.
Tak! Koncentracja na celu, na realizacji marzenia, która nie pozwala się rozpraszać. Cel jakim było przepłynięcie oceanu był dla mnie najważniejszy, skutecznie. Aby go zrealizować, wykorzystałem wszystkie swoje umiejętności i zdolności, kajakowe oraz zawodowe. Robiłem wszystko, żeby jak najszybciej przepłynąć ocean.
Oczywiście, że tak. Kiedy ktoś jest chory i nie ma w sobie nadziei na wyzdrowienie, to w zasadzie nie wyzdrowieje. Zachowanie optymizmu i wewnętrzna siła, pozwalają przetrwać największe trudności. Dobre nastawienie psychiczne jest bardzo ważne. Z uśmiechem mogę wszystko. Nie lubię udawać starego, nie będę sobie ani innym zaglądał w kalendarz. To mnie dziwi, że inni się dziwią temu co robię. Miewam różne dolegliwości. Jeśli jednak one nie są przeszkodą w realizacji planów, to się na nich nie koncentruję. Staram się skupiać na pozytywnych cechach mojego charakteru i możliwościach mojego organizmu. Robię to, na co mi pozwala. Gdybym miał się licytować z osobami w moim wieku, kto jest bardziej chory, z niejednym bym wygrał. Gdyby w moim wieku, nic mnie nie bolało i nic mi nie dolegało, oznaczałoby to, że jestem martwy. O tym jednak nie mówię, koncentrując się na radości życia. Pogoda ducha, optymizm - tak!
Każdy powinien stawiać sobie cele na swoją miarę. Podnosić poprzeczkę krok po kroku. Ja tak zrobiłem. Kiedy sprawdziłem sprzęt i samo pływanie po oceanie mi się spodobało, wybrałem się trochę dalej, przepłynąłem trochę trudniejszą trasę. W mojej ostatniej wyprawie zbliżyłem się do granicy moich możliwości, ludzkich możliwości. Nie przekroczyłem jej. Kalkulowałem ryzyko, tak jak kalkulowałem ilość żywności jaka jest mi potrzebna na wyprawę. Zawsze zabierałem jej więcej niż rzeczywiście zamierzałem być w trasie. Półroczny zapas mieścił się do kajaka, tyle pakowałem, abym miał zapas na miesiąc ponad zakładany czas wyprawy. Im trudniejsza wyprawa czy zamierzenie, tym lepsze powinno być przygotowanie. Należy zwracać uwagę na drobiazgi, żeby najlepszy plan nie legł w gruzach.
Jestem na emeryturze od kilkunastu lat, musiałem od lat zdobywać fundusze na wyprawy, pomagały mi w tym różne osoby. W czasie ostatniej wyprawy pomagał mi kilkuosobowy zespół. Miałem osobę, która zajmowała się meteorologią, otrzymywałem komunikaty i prognozy na bieżąco. Miałem wsparcie nawigatora, w zespole była osoba odpowiedzialna za współpracę z mediami, człowiek zajmujący się Facebookiem i współpracą ze sponsorami. Zespół medyczny, lekarze rożnych specjalności, z którymi mógłbym konsultować się telefonicznie. Bez takiego zespołu, ta wyprawa nie byłaby możliwa. Dobra współpraca, to wspólny sukces. Nie jest to sprawa indywidualna. Moja rodzina na początku była przeciwna wyprawie, ale w czasie jej trwania, bardzo mi kibicowali. Żona bardzo mnie wspierała. Niemożliwym jest być na wyprawie, gdzieś daleko, czy wysoko i jednocześnie w domu. Mam szczęście, że mam normalną rodzinę, która mnie rozumie, a nie traktuje jak egoistę, realizującego własne dziwne pasje. Mam ogromne wsparcie w rodzinie, a to bardzo ważne.
Bardzo dziękujemy za wywiad. Pomoc w spełnianiu marzeń takich niesamowitych ludzi, jak Aleksander Doba, napędza nas i motywuje do działania.